top of page
Szukaj

Bałtyckie Historie

  • violetstudjo
  • 16 wrz 2018
  • 6 minut(y) czytania

Właśnie wróciłam z urlopu.

No, może nie teraz, przed chwilą, ale w piątek pod wieczór. Z urlopu dość długiego i naprawdę ładującego baterie. Z urlopu, który poprzedzony był zastanawianiem się: decydować się na niego, czy nie? Jeden głos szeptał do jednego ucha: "Bierz urlop, odpocznij, odetnij się na chwilę, pozwól sobie na odpoczynek!". Drugi głos za wszelką cenę starał się pokazać mi, że na urlop nie ma ani czasu, ani możliwości. Powoli zaczęłam ten głos jednak wyłączać, aż ostatecznie ucichł, choć chwilę przed urlopem odezwał się jeszcze ze zdwojoną mocą.

Dziwna sprawa z tym odpoczynkiem. Niby się go potrzebuje, ale jednak ma się wrażenie, że jeśli sobie na niego pozwolimy, to zjedzą nas wyrzuty sumienia. Myślę sobie jednak, że co by się nie działo - trzeba czasami sobie na niego pozwolić dla swojego własnego dobra. Choć wydaje się to niemalże niewykonalne.

Co roku staram się mieć przynajmniej kilka chwil dla siebie. Nie jest to łatwe, bo moje życie wygląda tak, że pracuję przez siedem dni w tygodniu, często od rana do wieczora. Budzę się rano, jadę do pracy na osiem godzin, a później wracam i zabieram się za pracę pod szyldem VIOLET STUDJO. Nierzadko między przebudzeniem, a dojazdem do pracy też pracuję nad swoimi projektami. No i dochodzą weekendy, kiedy pracuję nad tym, na co zabrakło czasu w tygodniu. To nie jest tak, że wygląda tak każdy dzień. Ale wygląda tak zdecydowana większość. A gdy zdarza się, że wpada duże, złożone zlecenie, na które mam mało czasu, to kompletnie się wyłączam i pracuję non stop. Mało to higieniczne, zwłaszcza dla osoby z dyskopatią i wadą wzroku. I pewnie gdybym tak nie ekscytowała się tym, co robię, to nie zdecydowałabym się na takie życie. Ale jak robimy w życiu to, co chcieliśmy robić, to musimy liczyć się z takim, a nie innym trybem życia.

Ale jest taki moment w roku, kiedy w głowie lęgnie się myśl. Z początku bardzo cicha i nieśmiała, ma formę niewielkiej kuleczki. Później natomiast zaczyna rosnąć, aż rozrasta się tak, że wypełnia całą głowę. A myśl ta brzmi: tak, to jest czas, żeby pomyśleć o urlopie.

U mnie taki moment nadszedł jakoś na początku lata. Byłam wtedy kompletnie wypompowana po pracy nad zbiorem ilustracji do bajek do książki dla dzieci i innym zbiorem ilustracji - tym razem na konkurs, którego nie wygrałam. Ale właśnie wtedy pojawiła się w mojej głowie ta cicha, nieśmiała myśl o urlopie. A że byłam zmęczona, to dość szybko myśl ta rozrosła się tak, że nie dawała mi żyć.

WEŹ SOBIE WOLNE.

No dobra, wezmę. Wybór padł na dwa pierwsze tygodnie września.

Piękna sprawa - urodziny (nie jest ważne, które), a później zatrzymanie czasu, a już na pewno jego spowolnienie. Cel: nie patrzeć na zegarek, nie liczyć czasu, nie żyć wedle ustalonego na co dzień schematu. Zwolnić. Odpocząć.

Udało się zorganizować wyjazd. Nie na drugi koniec świata, nie do ciepłych krajów (przyznaję, że nie za bardzo lubię upały, poza tym nie czuję się komfortowo nosząc wakacyjne ubrania, wolę swetry). Niestety też nie do ukochanej Skandynawii. Ale i tak w miejsce, które darzę wielkim uczuciem.

Nad Bałtyk.

Od kiedy poznałam się z Bałtykiem (a miałam wtedy dwanaście lat), nigdy nie dał mi spokoju i myśl o nim wczepiła się we mnie tak mocno, że stała się częścią mnie. Bałtyk - zimny, ciemny, wzburzony Bałtyk, który w lecie straszy tysiącami kolorowych parawanów i cenami z kosmosu i nad którym nie da się w wakacje opalić, jeśli ma taki kaprys, że będzie częstował deszczową pogodą. Ale też Bałtyk, który poza sezonem jest czystą magią - wrzaskliwy, zbuntowany. I wciąż, podobnie jak w lecie, zimny.

Nad morze powróciłam wczesną wiosną 2017 roku, po kilku latach przerwy. Widziałam się z nim trzy, lub cztery dni i je opuściłam. Na nasze następne spotkanie nie trzeba było długo czekać, bo na bałtyckie plaże wróciłam po pół roku i ostatniego dnia lata siedziałam na wydmie podziwiając magiczny zachód słońca. Po tym (też bardzo krótkim) spotkaniu trzeba było poczekać rok, aż zobaczymy się ponownie.

No i zobaczyliśmy się w tym roku, na samym początku września, tuż po moich urodzinach.

Ile rzeczy trzeba ogarnąć przed urlopem wie tylko ten, kto z urlopów korzysta. Ile z kolei jest do ogarnięcia rzeczy, kiedy pracujemy też na własny rachunek wie z kolei ten, kto na własny rachunek działa.

Czas przed urlopem to okres naprawdę ciężki.

Po pierwsze - trzeba zamknąć wszystko to, co jest do zamknięcia. Wychodzę z założenia, że pracy na taki wyjazd się nie zabiera, bo jeśli się to zrobi, to z urlopu nici. Jedziesz po to, żeby odpoczęła twoja głowa. Po to, żeby nie patrzeć na zegarek i cieszyć się tym, że możesz wstać po dziewiątej, bo położyłeś się późno w nocy (albo nad ranem). Po to, żeby nie zastanawiać się ile jeszcze musisz dzisiaj zrobić i ile będziesz musiał zrobić jutro. Masz żyć chwilą, koniec, kropka. A czas ma zwolnić i pozwolić ci na to, żebyś się w nim pławił. Czy z kolei pozwolisz sobie na pławienie się w nim i nie zwracanie uwagi na zegarek - to zależy tylko od ciebie. Ale - a mówi to osoba, która codziennie patrzy na zegarek dziesiątki razy - warto to zrobić, serio.

Po drugie - tuż przed urlopem okazuje się najczęściej, że jednak wszystko zostało nie do końca dobrze rozplanowane i w ostatniej chwili trzeba załatwić zbyt wiele spraw, a wszystkie należą do tych najważniejszych. I nie chodzi tu nawet o pracę nad projektami (które szczęśliwie udało się pozamykać, bo siedziało się nad nimi po nocach albo nad ranem, albo po nocach i nad ranem), tylko o te wszystkie sprawy, którymi należy zająć się przed wyjazdem. Bo przecież trzeba zrobić zakupy, trzeba posprzątać (bo nie godzi się sprzątać po urlopie - najlepiej wrócić do czystego mieszkania, żeby nie rzucać się w wir obowiązków domowych kiedy głowa jeszcze dokładnie nie wróciła do rzeczywistości), trzeba opłacić wszystko to, co wymaga opłacenia. No i trzeba też się spakować mimo, że pakowanie rozpoczęło się tydzień wcześniej.

I sprawdzić, czy wszystkie projekty zostały wysłane.

I czy automatyczna mailowa odpowiedź z informacją o urlopie i planowanym powrocie na pewno będzie docierać do tych, którzy napiszą maila z pytaniem o projekt lub wycenę.

Wszystko gra? No, to dobrze.

Można w końcu zapaść w niespokojny i krótki sen.

Ale kiedy ten sen nadchodzi i po pewnym czasie wkrada się w niego dźwięk budzika, to oczy otwierają się jakby szybciej, niż zazwyczaj, a serce jakoś dziwnie drży. Bo oto moment, kiedy zaczął się ten czas, kiedy wszystko, choć przez krótki czas, będzie nieco inne.

Pojechaliśmy nad Bałtyk we dwoje z K.

Jesteśmy ze sobą od pięciu lat i jak patrzę wstecz to okazuje się, że jesteśmy w zasadzie nierozłączni, a nasza najdłuższa przerwa, w czasie której się nie widzieliśmy trwała dwa tygodnie.

Przebywamy ze sobą codziennie, razem często pracujemy, razem podróżujemy tu i tam (najczęściej tu, bo na tam zwykle brakuje nam czasu). Lubimy swoje towarzystwo, o czym świadczy między innymi to, że w weekendy zamiast spotykać się wieczorami z ludźmi, my jesteśmy we dwoje, bo tak jest nam dobrze. Albo nawet najlepiej.

Nad Bałtyk pojechaliśmy więc też tylko we dwoje, zabierając przy okazji te rzeczy, które w czasie urlopu są nam niezbędne. K. miał swoje dwa aparaty i statyw, żeby robić zdjęcia, a ja miałam swojego notebooka i szkicowniki, żeby pisać i szkicować.

I chodziliśmy, wdrapywaliśmy się, sunęliśmy po piasku. Z wiatrem i pod wiatr. Albo leżeliśmy na kocu patrząc w chmury. Albo liczyliśmy meduzy wyrzucone na brzeg, albo prowadziliśmy dyskusje siedząc na kocu na ciemnej plaży, wieczorem. I tak minęło dziewięć dni. Jedenaście - licząc te dni, w którym podróżowaliśmy w jedną i w drugą stronę.

I kiedy dzisiaj siedzę przed komputerem i nie słyszę ani krzyku mew, ani szumu fal, to czuję, jak bardzo ta przerwa była mi potrzebna i jak wiele mi dała. Jak wiele przemyśleń mi dała, jak bardzo mi pomogła. Jak bardzo spowolniła ten lecący na łeb, na szyję czas. Jak bardzo pozwoliła mi żyć chwilą, oddychać i nie myśleć o dniu jutrzejszym.

I jak wiele rzeczy, obrazów, historii, pomysłów w mojej głowie zrodziła.

Tyle historii powstało nad morzem - spisanych, albo naszkicowanych. W południe, po południu, wieczorem. Pod wydmą, nad samą wodą, w pościeli.

Koń morski / Bałtyckie Historie ~ szkicownik

Koń morski / Bałtyckie Historie ~ szkicownik

bez tytułu / Bałtyckie Historie ~ szkicownik

Do rzeczywistości powracam jutro. Dziś jeszcze żyję trochę inaczej. Spoglądam przez okno na zapadający mrok.

Jeszcze trochę czasu dla mnie - trochę czasu dla notebooka, dla szkicownika.

Jeszcze trochę czasu na to, żeby dla nikogo nie istnieć i żeby w czasie się pławić. I nie patrzeć na zegarek. Ale rzeczywistość powoli upomina się już o to, by na dobre do niej powrócić i ją przyjąć, wrócić do pracy.

Tak, tak. Już do ciebie powracam, już. Daj mi jeszcze chwilę. Godzinę, dwie. Może cztery? Pozwól mi jeszcze przez jakiś czas nie patrzeć na zegarek, pozwól mi mieć jeszcze przez chwilę lekką głowę.

Wyjdę ci naprzeciw jutro, zanim wstanie słońce.

Obiecuję.

 
 
 

© 2024 by VIOLET STUDJO

bottom of page